sobota, 29 marca 2008

dluga droga

dzis byl dzien pelen wydarzen, ale zaczne od konca, czyli pobytu na karaibskiej stronie gwatemali. ten uroczy, lekko podupadly hotelik byl moim domem podczas pobytu nad jeziorem izabal. byl to drugi-obok ratusza- budynek w el estor, ktory w ogole zaslugiwal na to miano.


cala reszta, sklecona z drewna i blachy, przypominala zabudowania targu, gdzie zeszta zjadlam pyszny obiad. na pierwszym planie wszechobecne papryki, wystepujace w prawie kazdym daniu.

a to juz przeskok czasowy i terytorialny - dwa dni pozniej, znow w antigua. susel w owocowym raju. wlasnie probuje mango przyprawione sola i chili. eksperyment kulinarny za nami, wiemy juz na pewno, ze mango nie potrzebuje zadnych dodatkow:-)

atrakcja dzisiejszego dnia byla wycieczka na pierwszy wulkan. wybralysmy jeden z nielicznych czynnych - pacaye. znacznie bardziej malowniczo wygladala agua, ktora udaje gore fuji, ale jest nieczynna i oblegana przez tlumy wycieczkowiczow w sobote, wiec odpadla z konkurencji.


agua nadal majaczy w tle, a pierwszym planie - czarne trzewia pacayi, gorace, dymiace i miejscami ujawniajace zawartosc jadra ziemi, z jezorami czerwonej lawy. stapalysmy z przerazeniem przez to piekielne rumowisko, na szczescie udalo nam sie calo powrocic w chlodniejsze rejony.

po poludniu wyruszylysmy w droge w gorskie rejony zachodniej gwatemali. tuz przed zachodem slonca dotarlysmy do chichicastenango, ktore slynie z indianskiego targu, ktory rozpocznie sie jutro. poki co, trwaja przygotowania i tajemnicze rytualy majow, ktorzy niewiele sobie sobia z katolickich obrzadkow, i nadal po swojemu czcza pradawnych bozkow, teraz nazywajac ich san antonio, santa teresa, san telmo...







Brak komentarzy: